Rośnie oczekiwanie podwyżek ze względu na inflację
Rosnąca inflacja wymusi podwyżki płac, to nieuniknione. Naciski ze strony pracowników na podwyższenie pensji to wynik kilku czynników, nie tylko wzrostu cen towarów i usług. Wyższe koszty utrzymania to oczywiście podstawowy powód, ale nie jedyny. Innym jest popyt na wykwalifikowanych pracowników, którzy coraz częściej odchodzą do konkurencji od dotychczasowego pracodawcy, jeśli ten nie zdecyduje się na waloryzację wynagrodzeń. Rynek pracy dawno nie był tak chłonny, jak obecnie, a o podwyżkę dużo łatwiej przy zmianie pracy niż w ramach wewnętrznych struktur, jak pokazują badania. To wręcz najbardziej skuteczny sposób na uzyskanie podwyżki.
W najgorszej sytuacji są przedsiębiorcy, dla których obostrzenia pandemiczne oznaczały znaczne ograniczenie działalności (to m.in. branże gastronomiczna, turystyczna, kultura i sztuka, usługi kosmetyczne, itp.). Oni często nie mają z czego dopłacić, by zatrzymać pracowników, a ci odchodzą, niejednokrotnie decydując się na przekwalifikowanie zawodowe. Część pracodawców przygotowywała plany finansowe na 2021 rok, kiedy jeszcze nikt nie brał pod uwagę pandemii i jej skutków gospodarczych, w związku z czym nie planowali waloryzacji wynagrodzeń pracowników.
Jeszcze inne czynniki wpływające na presję na wzrost wynagrodzeń to wyższe koszty wytwarzania dóbr i usług, które sprzyjają wysokiej inflacji, podnoszenie płacy minimalnej i związana z tym presja na wzrost płac bliskich minimalnemu wynagrodzeniu; poza tym koszty wynikające z konieczności dostosowania się do pandemii i wymogów sanitarnych. Co prawda w chwili obecnej presję płacową i podwyżkowe plany firm ogranicza widmo czwartej fali pandemii, jeżeli jednak unikniemy kolejnego lockdownu, niedobory kadrowe mogą dać się firmom we znaki jesienią. To również zwiększy oczekiwania płacowe. Firmy będą musiały bardziej dbać o pracowników. W przypadku zatrudniania nowych kadr za wyższe stawki wzrata ogólna presja na wyższe płace, jako że firmy są zmuszone zatrzymać najlepszych specjalistów.
Dodatkowym argumentem za podwyżkami uposażeń są rosnące ceny nieruchomości. Co prawda nie mają one bezpośredniego przełożenia na wzrost inflacji, ale pandemia znacząco wpłynęła na zachowania konsumpcyjne, m.in. zwiększając naszą potrzebę bezpieczeństwa, jaką dają własne cztery kąty. Wyższe wynagrodzenia zwiększają zdolności kredytowe, a co za tym idzie – możliwości nabywcze.
Rząd przyczynia się do tego zjawiska, wspierając politykę pobudzającą inflację, w tym zwłaszcza politykę rosnących transferów społecznych. Nie robi też nic, by przeciwdziałać wzrostowi cen energii, żywności czy właśnie mieszkań. Jednocześnie, mimo wysokiej inflacji (i głosów specjalistów, którzy biją na alarm), NBP zwleka z podniesieniem stóp procentowych. Im później zostaną wprowadzone podwyżki stóp, tym dotkliwiej je odczujemy, zwłaszcza przy spłatach rat kredytów hipotecznych. A co do tego, że muszą zostać podniesione, zgadzają się wszystkie instytucje finansowe.
Ponadto słaby kurs złotego nie tylko nie pomaga zahamować inflacji, ale jeszcze ją pobudza. Wszystkie te działania prowadzą do wzrostu inflacji, co z kolei prowadzi do zwiększania presji płacowej.